Bodø beyond the Arctic Circle, the nineteenth and final day of the expedition. In a moment I come off the board of the Oceanograf as one of the last, the ship is empty and quiet, there is no queue for the express machine, no slamming of the lab door, board games are packed. The ship is getting ready to receive a new scientific team – mostly students – who are about to set off back south, via Malmö to Gdańsk.
As a farewell, I did a short workshop on the art of narration for the people from Nord University in Bodø, I often conduct these classes with students and non-students alike, I try to keep it light, not to say – standup like. This is because art is too serious to be taken seriously. People usually enjoy learning about these tools, meanwhile here a surprising gloom reigned at the end. I asked what was going on. “Today we realized how boring science is.”
No comment.
I mean to comment, though: of course science is not boring. But to learn to tell about it in an interesting way is not bad.
And perhaps I shouldn’t admit it, since my friendship with the University of Gdańsk has been going on for a while, but I finally understood what the European university alliances invented a few years ago are all about. Leaving aside the various minor benefits, the most interesting ones seem to be the special majors you study by doing individual courses/semesters at the cooperating universities. In the case of Sea-EU European University of the Seas, these are Gdańsk, Kiel, Cadiz, Brest, Naples, Split, Malta, Algarve and, just now, Norway’s Bodø. Sounds like a college dream to me, but interestingly enough, modern students don’t like to move around too much. Oh the times! Oh the customs!
Of course, this does not apply to Polish students, the vagabond gene is strong in our nation, about which in a moment.
You ask: but is it worth going to Bodø? Well, I like the north, its harshness and beauty. In summer the sun spinning overhead, in winter the impenetrable darkness and the aurora borealis. True nature, mountains are mountains, not parks full of trails, hostels and sausage stalls. Bodø itself offers urban conveniences, pubs and cafes, but like most of the local civilisation it is characterised by a certain shyness. I, however, can forgive a lot for a place that is a gateway to the Lofoten Islands, which look like they have been directly transported from Middle Earth.
Here, too, I observed today a phenomenon so unusual as to be unbelievable. A rushing river flowing once in one direction and once in the other. How is this possible? Well, the tide pushes four hundred million tons of water into the narrow fjord in six hours at speeds as high as twenty knots, creating spectacular bubbling whirlpools. Then the ocean takes a breath for a moment and the same four hundred million tons flow just as vigorously into the retreating sea. Six hours down, breath, change.
It’s happening in the wild, and in the city we’re finding Polish traces again. At the food truck festival, the Poles once again served us waffles, this time a variety known as bubble waffles. And they poured beer, thanks to which I enjoyed a non-alcoholic Polish specialty above the Arctic Circle. Interestingly, three blocks away, the LystPå restaurant is run by Michał Młynarczyk, who a few years ago came with a student expedition to hunt for the aurora borealis and fell so in love with the north that he stayed here. Today his bistro – with a glimpse of fine dining – is considered the best place in town.
In fairness, it must be mentioned that the far north is not a safe place, the biggest threat here seems to be seagulls. Two turned me away from my stroll, screaming and beating my head with their wings, and one – a true champion, you have to give it to her – from a height of several meters shit into a friend’s bag of jelly beans. Feel warned.
Right next door at the berth is again the Oceania, the legendary research ship of the Polish Academy of Sciences, which I mentioned two posts earlier that it is science in an adventurous and rock and roll edition. In fact, Oceania and its Arctic expeditions have always seemed to me to be a wonderful combination of scientific passion and the need for adventure, to venture into the unknown, to venture into areas where few want to explore. And the genesis of the sailing ship, that shape, those masts, you get the idea. But since my light-hearted tone touched some of the crew, I’ll emphasize: yes, the Oceania is a serious research ship, where serious science is done and the crew works hard. If I had to point out one place at sea that, with its atmosphere of scientific seriousness, corresponds to a library, it would undoubtedly be this vessel. Nor, in my words, is this ship claustrophobic. It is simply cozy.
And that would be that. Oceania leaves for the real Arctic, Oceanograf returns via Malmö to Gdańsk, I wait for my wife to spend a romantic vacation in the north. Ten degrees, it’s pouring, clouds low as in Warsaw in November, hot dogs for ten euros each, what could go wrong.
Zygmunt over and out.
R/V Oceanograf
BaltArctic Research Cruise, Day 19
June 21, 2024
Gen włóczęgi
Długie pożegnanie • Czy nauka jest nudna? • Prawdziwa natura i nieśmiała cywilizacja • Rzeka płynie w dwie strony • Gofry i fine dining • Bo my nie jesteśmy rockandrollowcami
Bodø za kołem podbiegunowym, dziewiętnasty i ostatni dzień wyprawy. Za chwilę schodzę z burty Oceanografu jako jeden ostatnich, na statku pusto i cicho, nie ma kolejki do ekspresu, nie trzaskają drzwi do labu, planszówki spakowane. Statek szykuje się na przyjęcie nowej eipy naukowej – głównie studentów – którzy za chwilę ruszą z powrotem na południe, przez Malmö do Trójmiasta.
Na pożegnanie jeszcze zrobiłem ludziom z Nord University w Bodø krótkie warsztaty ze sztuki narracji, często prowadzę te zajęcia ze studentami i nie tylko, staram się, żeby miało to charakter lekki, żeby nie powiedzieć – kabaretowy. Jest bowiem sztuka dziedziną zbyt poważną, aby traktować ją poważnie. Ludzie zazwyczaj cieszą się z poznania tych narzędzi, tymczasem tutaj zaskakująca północna ponurość panowała na koniec. Pytam, co jest grane. „Dziś zrozumieliśmy jak nudna jest nauka”.
Bez komentarza.
To znaczy z komentarzem: oczywiście nauka nie jest nudna. Ale nauczyć się opowiadać o niej ciekawie nie jest źle.
Oraz w końcu zrozumiałem na czym polegają wymyślone kilka lat temu europejskie sojusze uniwersyteckie. Pomijając różne pomniejsze korzyści, najciekawsze wydają się specjalne kierunki, które studiuje się, robiąc poszczególne kursy/semestry na współpracujących uczelniach. W przypadku Sea-EU European University of the Seas są to Gdańsk, Kilonia, Kadyks, Brest, Neapol, Split, Malta, Algarve i właśnie norweskie Bodø. Dla mnie brzmi jak marzenie o studiach, ale co ciekawe, współcześni studenci nie za bardzo lubią się przemieszczać. O czasy, o obyczaje.
Oczywiście nie dotyczy to polskich studentów, gen włóczęgi jest silny w narodzie, o czym za chwilę.
Pytacie: ale czy warto jechać do Bodø? Cóż, ja lubię północ, jej surowość i piękno. Latem słońce kręcące się nad głową, zimą nieprzeniknione mroki i zorza polarna. Prawdziwa natura, góry to góry, a nie parki pełne szlaków, schronisk i budek z kiełbaskami. Samo Bodø oferuje miejskie wygody, knajpy i kawiarnie, ale jak większość tutejszej cywilizacji cechuje się pewną nieśmiałością. Ja jednak potrafię wiele wybaczyć miejscu, będącemu bramą na Lofoty, wyspy wyglądające jak wprost przeniesione ze Śródziemia.
Tutaj też obserwowałem dziś zjawisko tak niezwykłe, że aż niewiarygodne. Rwącą rzekę płynącą raz w jedną, raz w drugą stronę. Jak to możliwe? Otóż przypływ wpycha w ciągu sześciu godzin czterysta milionów ton wody do wąskiego fiordu z prędkością nawet dwudziestu węzłów, tworząc widowiskowe bulgoczące wiry. Potem ocean na chwilę bierze oddech i te same czterysta milionów tok równie energicznie spływa do cofającego się morza. Sześć godzin w dół, odech, zmiana.
To w naturze, a w mieście znowu polskie ślady. Na festiwalu food trucków Polacy po raz kolejny zaserwowali nam gofry, tym razem odmianę znaną w ojczyźnie jako gofry bąbelkowe. Oraz lali piwo, dzięki czemu za kołem polarnym raczyłem się bezalkoholowym Miłosławem. Co ciekawe trzy przecznice dalej restaurację LystPå prowadzi Michał Młynarczyk, który kilka lat temu przyjechał ze studencką wyprawą polować na zorzę i tak się w północy zakochał, że tu został. Dziś jego bistro – zerkające w stronę fine dining – uważane jest za najlepszy lokal w mieście.
Uczciwie trzeba wspomnieć, że daleka północ nie jest miejscem bezpiecznym, największym zagrożeniem zdają się tutaj być mewy. Dwie zawrociły mnie ze spaceru, wrzeszcząc i waląc skrzydłami w głowę, a jedna – prawdziwa mistrzyni, trzeba jej to oddać – z wysokości kilkunastu metrów nasrała koleżance do torebki z żelkami. Czujcie się ostrzeżeni.
Tuż obok znowu cumuje Oceania, statek badawczy Polskiej Akademii Nauk, o którym wspominałem dwa wpisy wcześniej, że to nauka w wydaniu awanturniczym i rockandrollowym. Faktycznie Oceania i jej arktyczne wyprawy zawsze wydawały mi się wspaniałym połączeniem naukowej pasji z potrzebą przygody, wyruszania w nieznane, zapuszczania się w rejony, gdzie mało komu chce się zapuszczać. Oraz geneza żaglowca, ten kadłub Pogorii, te maszty, rozumiecie. Ale ponieważ mój lekki ton dotknął część załogi, podkreślę: tak, jest Oceania poważnym statkiem badawczym, na którym robi się poważną naukę, a załoga ciężko pracuje. Gdybym miał wskazać na morzu jedno miejsce, które atmosferą naukowej powagi odpowiada bibliotece, byłaby to bez wątpienia jednostka PAN. Nie jest też, wbrem moim słowom, ten statek klaustrofobiczny. Jest zwyczajnie przytulny.
I to by było na tyle. Oceania wyrusza do prawdziwej Arktyki, Oceanograf wraca przez Malmö do Trójmiasta, ja czekam na żonę, żeby spędzić romantyczne wakacje na północy. Dziesięć stopni, leje, chmury nisko jak w Warszawie w listopadzie, hot dogi po dziesięć euro, co może pójść nie tak.
Zygmunt over and out.
R/V Oceanograf
BaltArctic Research Cruise, Dzień 19
21 czerwca 2024